Antonina Sebesta

Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień

W wypożyczalni Biblioteki Głównej UP oczekiwałam na wbicie pieczątki na tzw. obiegówce, czyli karcie niezbędnej do przejścia na emeryturę, kiedy do sąsiedniego okienka podeszła podziwiana przeze mnie za oryginalne pasje sportowe, osiągnięcia artystyczne i literackie młodziutka adiunkt. Jej pojawienie się w tej niemal symbolicznej chwili, kiedy dopełniam ostatnich formalności, odebrałam bardzo emocjonalnie. Spotkanie to uświadomiło mi jak bardzo mało osiągnęłam. Nie potrafiłam zarządzać swoim życiem pozarodzinnym, rozmieniałam się „na drobne”, próbując złapać „kilka srok za ogon”.

Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zaczynając pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej, nie przypuszczałam, że będzie to mój pierwszy i jedyny etat. W innych miejscach, takich jak: Studium Nauczycielskie, Liceum Ogólnokształcące oraz Zespół Szkół Ekonomiczno-Technicznych w Myślenicach pracowałam albo na umowy o dzieło albo na cząstki etatu. Duże nadzieje wiązałam z naszym punktem konsultacyjnym (filia dla studentów zaocznych i podyplomowych), działającym w ostatniej z tych placówek, który jednak, na mocy decyzji Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, zakończył działalność. Myśląc o emeryturze zainicjowałam w Myślenicach Uniwersytet Trzeciego Wieku, który nasza Alma Mater objęła patronatem honorowym, jednak drogi placówki i Uczelni wkrótce się rozeszły. Czytelnik zapewne stwierdzi (nie bez racji!), że najlepiej określa mnie zdanie: mierna ale wierna. Nie zaprotestuję. Nie tylko uczenie, ale też długoletnia praca w jednej placówce edukacyjnej i rozwój równolegle z nią to pokoleniowa tradycja rodzinna. Tak pracował mój dziadek, ojciec, ciotki, wuj oraz kuzynki. 

Miejscem mojej pracy najpierw było Międzywydziałowe Studium Nauk Społecznych w Wyższej Szkole Pedagogicznej (placówka zatrudniała kilkanaście osób), na emeryturę przeszłam natomiast już jako pracownik Instytutu Filozofii i Socjologii, który zatrudniał niemal pięćdziesiąt osób, prowadząc kilka kierunków studiów. Różnica ogromna! Z funkcji czysto usługowej przeszliśmy na samodzielne kształcenie. Przede wszystkim jednak rozwinęliśmy znacznie badania oraz działalność naukową, która była i jest ambicją kolejnych dyrekcji. Należy dodać, że na przestrzeni lat istniał: Instytut Nauk Społecznych i Akademia Pedagogiczna. Instytut Nauk Społecznych rozdzielił się na Instytut Nauk Politycznych i właśnie „mój” Instytut Filozofii i Socjologii. 


Za mojego życia na Uczelni zmieniało się dosłownie wszystko: od ustroju poczynając, na menu tutejszej stołówki kończąc.

Za mojego życia na Uczelni zmieniało się dosłownie wszystko: od ustroju poczynając, na menu tutejszej stołówki kończąc. W pierwszych latach królowała fasolka udająca bretońską, płucka na kwaśno oraz kapusta ze wspomnieniem kiełbasy, nazywana grzecznościowo bigosem. Gdy odchodziłam na emeryturę jadało się zupę dyniową i naleśniki ze szpinakiem.

Pierwszą moją społeczną funkcją na rzecz kolektywu było przygotowywanie herbaty na zebrania. Zajmowałam się tym od 23 do 27 roku życia, gdyż byłam w zespole najmłodsza. Zebrania odbywały się w czytelni, łączyło się stoliki i przykrywało zielonym suknem, a potem ustawiało na nim szklanki w metalowych koszyczkach z herbatą — popularną lub chińską. Ostatnio młodszy z moich zięciów, absolwent naszej Uczelni, mało nie spadł z krzesła, gdy oznajmiłam, że podczas urlopu macierzyńskiego na moje miejsce zatrudniono pana Jarosława Gowina. No cóż, dzisiaj dzieli nas przepaść, na miarę północnej ściany Eigeru.

Dla mnie największym atutem naszej Uczelni były i są ciekawe osobowości, ludzie z pasją, mający różnorodne zainteresowania — od kulturalnych i politycznych (co dość oczywiste), przez turystyczne do ekologicznych. Doskonale pamiętam, jak z koleżankami i kolegami w legendarnym pokoju 233 cieszyliśmy się z wyboru Ojca Świętego Jana Pawła II, Nagrody Nobla dla Czesława Miłosza, zarejestrowania NSZZ „Solidarność”. Tu też czekaliśmy na rozmowy weryfikacyjne w stanie wojennym. Przeszłam je nie otwierając ust, jako ostatnia (moje panieńskie nazwisko Ziarkiewicz) i najmłodsza. Po prostu wicedyrektor Jan Snopek, znając moją arcytrudną sytuację rodzinną i mnie, w umiejętny sposób zagadał osobę przeprowadzającą „rozmowy”. Dzięki temu pracy nie straciłam. Czytając Rozmyślania o Frantisku Krieglu Wacława Havla (w zbiorze Siła bezsilnych i inne eseje) przypomniałam sobie zmarłego przełożonego, który był prawdziwym „opiekunem spolegliwym”. Cieszę się, że potrafię wymienić z czasów peerelu kilka osób na stanowiskach, do których pasują słowa pisarza-prezydenta: „miewaliśmy kiedyś w tym kraju polityków — nawet komunistycznych — którzy byli normalnymi, godnymi szacunku i wiernymi swym przekonaniom ludźmi”. Podział na czarne i białe, udawanie że nie ma barw pośrednich, fatalnie zaważył na naszym społecznym życiu i w konsekwencji zapoczątkował ogromne bardzo bolesne podziały. Na szczęście na Uczelni były one znacznie mniejsze niż w moim rodzinnym miasteczku.

Drugą osobą, którą zawsze ciepło będę wspominać, była koleżanka Giga, czyli dr hab. Eugenia Basara-Lipiec (odeszła w roku 1998), specjalizująca się przede wszystkim w estetyce. Odznaczała się wyjątkową życzliwością i empatią, bardzo kibicowała moim poetyckim próbom, co było podwójnie wzruszające gdyż sama pisała, poezja zresztą była dla niej znacznie ważniejsza niż dla mnie. Jej książka: Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość jest stanowczo zbyt mało znana.

Nasza Uczelnia to kuźnia kadr dla samorządów, przede wszystkim w Małopolsce. Nauczyciele (mężczyźni) przeważają w radach, bardzo często zostają wójtami, starostami, posłami. Dwóch posłów pochodzących z mojego powiatu ukończyło nasze wychowanie techniczne, trzeci wychowanie fizyczne. Kilku moich studentów piastowało (lub nadal piastuje) ważne stanowiska. Miło mi kiedy wspominają Uczelnię i przyznają się do tego, iż uczęszczali na zajęcia ze mną.

Najbardziej lubiłam prowadzić wykłady monograficzne i proseminaria. Z większością grup praca układała się harmonijnie, dając mniejszą czy większą satysfakcje obu stronom. Bywały jednak grupy bardzo trudne (zwłaszcza w ostatnich latach na opłacanych studiach zaocznych innych wydziałów). Tzw. liderzy od razu oświadczali, że zajęcia uważają za zbędne, a za samą obecność należy im się zaliczenie, bo przecież płacą. Na pewno nie byłam surowa, wymagałam przede wszystkim myślenia i odpowiadania ściśle na temat. Oblewali ci, którzy ściągali od kolegów, zawsze można było korzystać z własnych notatek a nawet tekstów źródłowych (ale trzeba było je mieć i znać!).

W drugim chyba roku pracy miałam towarzyszyć profesorowi Szmydowi podczas egzaminów. Gdy przechodziłam obok studentów usłyszałam: „Wystroiła i się i wykuła a teraz boi się, że zapomni”. Profesor musiał wyjść do sekretariatu aby załatwić jakąś ważną sprawę, wcześniej jednak poprosił kolejną dwójkę zdających. Wszedł student, autor powyższych słów, a wtedy Profesor oznajmił: „Pani magister zacznie państwa pytać”. Miny studenta nie zapomnę do końca życia.

Czasem studenci wykazywali ogromne zaangażowanie w temat zajęć. Szczególnie zaimponował mi student, który nie studiując na kierunku: historia, na zajęciach na temat różnicy między kodeksem prawnym a etycznym przedstawił zespół przepisów i norm prawa cywilnego nazwany Kodeksem Napoleona, ciekawie uzasadniając ogromny wkład Bonapartego i cytując jego słowa wypowiedziane na Świętej Helenie: „Moja sława nie polega na tym, że wygrałem 40 bitew; Waterloo wymazało wspomnienie tych zwycięstw, ale nie wymaże tego, co żyć wiecznie będzie — mojego kodeksu cywilnego”.

Miałam też szczęście prowadzić zajęcia z prawdziwymi bohaterami: strażakami, którzy podczas powodzi na Dolnym Śląsku, narażając własne życie, uratowali wielu ludzi i ich mienie.

Studenci mieli do mnie zaufanie, czasem na dyżurach lub po zajęciach zwłaszcza z etyki dzielili się swoim, najczęściej bolesnym doświadczeniem, szukając przede wszystkim zrozumienia. Studentka trzeciego roku, która miała wypadek samochodowy, nieśmiało wyznała, iż osoby z grupy nie chcą jej pożyczyć notatek, bo mając wysoką średnią stanowi poważną konkurencje dla tych, którzy ubiegają się o kontynuowanie bezpłatne studiów na AGH. W wyniku porozumień między uczelniami takich miejsc było tylko dziesięć. Oczywiście dałam jej odpowiednie materiały, poradziłam też aby prosiła o nie wszystkich wykładających. Bardzo ciężko było mi potem odbywać zajęcia na tym roku. Trzeba powiedzieć jasno — straciłam do nich motywację.

Miło było uczestniczyć w uczelnianych świętach, gratulować kolegom stopni naukowych, czytać wydane przez nich książki, pisać artykuły do „Konspektu” lub w ostatnich latach uczestniczyć w słynnych czwartkowych dysputach filozoficznych poza murami Uczelni, które organizował obecny dyrektor IFiS prof. Janusz A. Majcherek.

Cieszyły konferencje w naszej uczelni i instytucie, szczególnie te cykliczne organizowane przez Polskie Towarzystwo Karla Jaspersa czy Fora Etyczne, które przez trzy dni umożliwiały kontakt z etykami pracującymi w większości uczelni w Polsce. Dumna byłam, iż zapoczątkowały one powstanie Polskiego Towarzystwa Etycznego.

Osobiście najbardziej oczekiwałam na konferencje interdyscyplinarne, organizowane nie tylko przez środowiska uczelniane ale też PAN czy instytuty badawcze, organizacje pozarządowe, instytucje kultury itp. dlatego, iż rozszerzały moją wiedzę, dając możliwość wykazania się wiedzą humanistyczną i społeczną. Miło mi, gdy z moich ustaleń badawczych korzystają osoby z tytułem profesora belwederskiego (ostatnio literaturoznawca z UŚ) oraz kiedy otrzymuję prośby od bibliotek albo korespondencję od osób zainteresowanych tematami poruszanymi w moich pracach.

This web page was built with Mobirise web theme